Prezentujemy tomik "Limeryków plugawych" Macieja Słomczyńskiego
z rysunkami Andrzeja Mleczki, który ukazał się w krakowskim
Wydawnictwie Zielona Sowa już pośmierci znakomitego pisarza
i tłumacza, w 1998 roku.
Panu Mariuszowi Czyżowskiemu, właścicielowi Wydawnictwa
Zielona Sowa serdecznie dziękujemy za udostępnienie
4 limeryków, oraz posłowia Macieja Słomczyńskiego:
"Limeryk - moja miłość plugawa", które przytaczamy w całości.

str. 5
Pewnemu panu ze Słomnik
Sterczał ów narząd jak pomnik.
Wreszcie rzekła żona,
Nieco przerażona:
"Wiesz co, Józiu, kup sobie odgromnik".

str. 32
Pewien młodzieniec z Ameryki,
Gdy pieścił, pisał limeryki.
Klęły go panny rżnięte,
Bo gdy trafiał na puentę,
skakał, dzikie wydając okrzyki.

str. 78
Żył raz pewien kołchoźnik w Kuźniecku,
Który żonę swa rżnął na przypiecku.
Lecz, że były usterki,
Kutas wpadł mu w fajerki,
Co się potem odbiło na dziecku.

str. 80
Pewien nekrofil z Avignonu
Zepchnął raz żonę swą z balkonu,
A tak był zajadły,
Że nim zwłoki spadły
Już beszcześcił je w chwili zgonu.


Posłowie
Limeryk - moja miłość plugawa

Szukając źródeł zawsze docieramy do Greków. Pewien
angielski krytyk odkrył pierwszy limeryk u Arystofanesa.
W swobodnym przekładzie utwór ten brzmi:

Łotrzyk pewien powożąc rydwanem
W ścianę domu wyrżnął łbem nad ranem.
Widząc ów wypadek
Rzekł pewien świadek:
"Czaszka pękła, cóż, nie jest taranem".

Dalszych śladów limeryku daremnie szukalibyśmy w literaturze
Grecji i Rzymu. Minęły tysiąclecia i dopiero w pochodzącym z XIV
wieku rękopisie 7322 w Muzeum Brytyjskim, znajdujemy pełny
czysty zapis limeryku o lwie:

Lew, mocarz pomiędzy zwierzęty,
Przebiegły jest i niepojęty.
Choć igra wesoło,
Bacznie patrzy wkoło,
Kogo ujrzy tego pożre, przeklęty!

Później uczeni w piśmie odnaleźli odpryski limeryków u Shakespeare'a,
Ben Jonsona i innych. Ale to już przełom XVI i XVII wieku, kiedy limeryk
opanował Anglię i Irlandię. Może kolejność powinna być odwrotna. W moim
skromnym przekonaniu ojczyzną limeryku jest Irlandia. Śpiewano go (melodia
dotrwała do naszych dni) w ten sposób, że zebrani musieli kolejno odśpiewać
swoją strofkę, a chór dwuwierszowym refrenem zapraszał następnego
śpiewaka. Limeryk jest ślicznym, starożytnym miastem nad rzeką Shannon
w Irlandii. Legenda mówi, że w roku 1691 wódz powstańców Patrick Sarsfield,
wycofując się pod naporem armii angielskiej, wraz ze swoimi ludźmi na okręty,
które miały ich zawieźć do Francji, nie mógł z sobą zabrać niczego, prócz tej
najdroższej żołnierzom pieśni. Tak powstała nazwa.
Prawdziwym ojcem pisanego limeryku jest Edward Lear (ten od Dżambli
i Pana Donga, co miał świecący nos) urodzony w 1812 roku. Wydał on około
200 limeryków podczas swego długiego życia. Kiedy umierał znano już ich
tysiące. Limeryk rozprzestrzenił się jak zaraza po obu stronach Atlantyku
i od tej pory istnieje, a blask jego nie przygasa.
Z wolna ukształtowały się też prawa rządzące maleńką iskierką poetycką.
Prawdziwy limeryk, prócz niezmiennej formy, musi zawierać nazwę geograficzną
(kraj, miasto, rzekę, górę, dolinę, zatokę) i powinien być plugawy. Im plugawszy,
tym lepiej. Wierzyć się nie chce, jakie świństwa wypisywali czcigodni i nobliwi
ludzie w Anglii królowej Wictorii, najbardziej pruderyjnym państwie świata!
Powyższe zdania napisałem po to, żeby się usprawiedliwić. Stworzyłem
około trzech lub czterech tysięcy limeryków, być może nikt na świecie
nie stworzył ich więcej niż ja, a na pewno wymyśliłem ich dziesięć razy więcej,
niż wszyscy inni ludzie w dziejach Polski, którzy się tym zajmowali. W dodatku,
przestałem je notować przed trzydziestu pięciu laty. Ile by ich było, gdybym
nie pozbył się tego nałogu, strach pomyśleć!
Zacząłem niemal jako dziecko w szkole, a skończyłem jadąc z Gustawem
Holoubkiem na Olimpiadę w Rzymie 1960. Jadąc przezm Austrię i Włochy
staliśmy na korytarzu wagonu, a moim obowiązkiem było wymyślić limeryk
mieszczący nazwę każdej z mijanych stacji. Wygrałem ten zakład, ale muszę
powiedzieć, że nie przyszło mi to łatwo zważywszy okropne nazwy mijanych
austriackich miasteczek. I to był koniec. Zanotowane limeryki błąkały się
w rozmaitych teczkach, parę razy chciałem je po prostu spalić na myśl o tym,
co pomyślą dzieci i wnuki grzebiąc w moich pośmiertnych papierach.
Ale nie spaliłem. Za wiele w nich wspomnień. Zniknąłby ostatni ślad po tych
prawdziwych, kameralnych sympozjach przy ulicy Krupniczej, gdzie każdy mógł
rzucić nazwę geograficzną, a ochotnik odpowiadał limerykiem w ciągu kilkunastu
sekund. Wszyscy uczestnicy tych zebrań już nie żyją. Pozostało tylko nas dwoje,
ja i pewna młodziutka, prześliczna dziewczyna, która z umiarem popijała wódkę
i pękała ze śmiechu słysząc teksty, od których zapłoniłby się każdy łotr
recydywista. Nazywa się, ...niech sobie przypomnę... a tak, Wisława Szymborska.
Lecz mniejsza o wspomnienia. Pozostaje pytanie: dlaczego tak spokojny
i nie znoszący sprośności człowiek jak ja, wymyślił legion
pięciowierszy, w których
roi się od sodomitów, koprofagów, bluźnierców, nekrofilutków, oraz panienek
uprawiających miłość na wszystkie sposoby z kim się da i czym się da?
Nie umiem na to odpowiedzieć. Nigdy nie opublikowałem ani jednego z tych
utworów, chociaż krążyły one po kraju w odpisach. To znaczy, drobna ich część,
bo większość nigdy nie ujrzała światła dziennego. Są tak ohydne, że nigdy bym
ich nie czytał, gdyby nie to, że je napisałem. Na razie, mnie żywemu one na nic,
tylko czoło zdobią.
Te, które zdecydowałem się opublikować, zostały przeze mnie "zneutralizowane".
Najplugawsze słowa zmieniłem na inne. Mam nadzieję, że to trochę im pomoże
w oczach przyzwoitych ludzi, chociaż straciły nieco siły i świeżości. Ale na świecie
napisano wiele przyzwoitych limeryków, więc niech i te zostaną do nich
zaliczone.

Maciej Słomczyński

POWRÓT